Czy jeden etat to dużo?

Barbara Iwanik

Dzięki urlopowi wychowawczemu oraz mojej działalności w grupie wsparcia laktacyjnego poznałam bardzo dużo mam małych dzieci. Każda z nich ma inną, niepowtarzalną historię. Poznałam matki samotne, mamy wielodzietne, mamy studentki oraz dojrzałe mamy po czterdziestce. To, co mnie w nich zachwyciło, to fakt, że nie ukrywają, jak bardzo macierzyństwo wpłynęło na ich podejście do życia zawodowego. Wiele z nich po urodzeniu dziecka zmieniło sposób zatrudnienia – przeszły na część etatu lub elastyczne godziny pracy. Nie wstydzą się mówić, że jeden etat to dla nich, przy dziecku, (za)dużo. Nieliczne zdecydowały się na pracę w pełnym wymiarze godzin, ale przyznają, że jest to bardzo trudne.

Z wielkim smutkiem

przyglądam się temu, co się dzieje w naszym kraju: podczas gdy wiele pracujących matek decyduje się na zmniejszenie wymiaru godzin lub elastyczny czas pracy, młodzi lekarze (a wśród nich młodzi rodzice) muszą walczyć o prawo do pracy na jednym etacie, o prawo do pracowania „jedynie” 48 godzin w tygodniu. I nie chodzi o prawo w dosłownym znaczeniu, wszak kodeks pracy jest po stronie młodych lekarzy. Chodzi o przyzwolenie społeczne na to, by lekarz pracował w jednym miejscu, 48 godzin tygodniowo. Niestety tego przyzwolenia brak. Wielu pacjentów oczekuje, że lekarz będzie zawsze dostępny, uśmiechnięty i wypoczęty. Politycy szantażują młodych lekarzy, obarczając ich winą za niedomogi systemu ochrony zdrowia. A co mnie osobiście boli najbardziej, wielu starszych stażem lekarzy specjalistów traktuje wypowiadanie klauzuli opt-out przez rezydentów jako przejaw roszczeniowości i lenistwa młodego pokolenia… Oni wracali na dyżury mając malutkie dzieci, pracowali ponad siły i tego samego oczekują od młodych lekarzy.

Są wokół mnie mamy lekarki,

które pracując grubo ponad 48 godzin w tygodniu, czerpią radość z życia i rodzicielstwa, chwała im za to. Niestety ogromna liczba młodych lekarek robi dobrą minę do złej gry. W dzień troskliwie zajmują się pacjentami, w domu resztkami sił bawią się z dziećmi, a wieczorami płaczą ze zmęczenia. Z moich rozmów z rówieśnikami wyłania się bardzo smutny obraz lekarskiej rodziny. Często tato lekarz albo dyżuruje, albo odsypia dyżur, albo jest tak rozdrażniony i zniecierpliwiony, że lepiej, by nie zajmował się w tym czasie pełnym emocji dwulatkiem. Matka jest przemęczona i próbuje złapać oddech między niekończącymi się naciskami szefa, żeby wzięła więcej dyżurów, gdyż na oddziale znów nie domyka się grafik, a oczekiwaniami dzieci, które chcą spędzić jak najwięcej czasu z uśmiechniętą, wypoczętą, chętną do zabaw mamą.

Mam wrażenie, że w świecie lekarskim wyjątkowo trudno przyznać się do tego, że nawet ten jeden etat w tak odpowiedzialnej pracy to po prostu dużo… W środowisku lekarskim króluje obraz lekarza, który biegnie z pracy do pracy, z dyżuru do przychodni, z gabinetu do szpitala – i tak w kółko, przez cały tydzień i cały rok. Gdy mówię kolegom po fachu, że pracuję tylko w jednym miejscu – spoglądają podejrzliwie. Nielicznym przyznaję się, że to dla mnie i tak bardzo dużo. Zdarza się, że moja szczerość otwiera puszkę Pandory… koleżanki opowiadają mi, jakim koszmarem jest dla nich budzenie dzieci o 6.00, by na 7.00 zostawić je w żłobku, a o 7.30 stawić się na odprawie w makijażu i wyprasowanym fartuchu. Jak trudno im świecić oczami przed nianią, że znowu się spóźniły, bo szef kazał zostać po godzinach. Wywiadówki szkolne i przedszkolne złośliwie wypadają w dni dyżurowe, a na plastykę ciągle trzeba przynosić akcesoria, które trudno kupić po 18.00. Dzieci proszą św. Mikołaja, by mamusia mniej pracowała i tato nie miał dyżuru w święta, a przełożeni dokręcają śrubę, bo rąk do pracy wszędzie brakuje.

Wiele moich koleżanek rezydentek

ubolewa nad tym, że rezydentura jest tworem nieelastycznym, że wymaga konkretnej liczby godzin pracy w tygodniu. Wiele z nich wolałoby robić specjalizację dłużej, ale w mniejszym wymiarze godzin… większość nie ukrywa, że po specjalizacji będzie pracować mniej, by mieć więcej czasu dla dzieci. Nie chcą ciągle słuchać medialnego przekazu, że wybierając swoją rodzinę, krzywdzą polskich pacjentów.

Dla mnie również jeden etat to dużo.

Niektórzy nazwą to lenistwem, inni brakiem organizacji. Nauczyłam się nie słuchać tych głosów. Pracuję w pełnym wymiarze godzin, bo chcę się szkolić i kontynuować interesującą mnie specjalizację, ale koszt tego jest ogromny. Mam wrażenie, że moje życie to balansowanie na linie i nie wstydzę się tego. Ledwo zwlekam się z łóżka o 6 rano, a po pracy każdą chwilę spędzam z rodziną. Często zamawiamy jedzenie na wynos albo jemy na obiad kanapki, bo nie dajemy rady gotować, mamy wieczny bałagan i zaległości w załatwianiu spraw urzędowych, spóźniamy się w wiele miejsc i nie nadążamy z opróżnianiem pralki.

Z okazji Nowego Roku

chciałabym życzyć wszystkim lekarzom, którzy mają małe dzieci, żeby mieli odwagę pracować tyle, ile naprawdę chcą i potrzebują. Żeby nie zostawiali całej swojej energii życiowej, entuzjazmu i sił w szpitalnych murach, tylko przynosili ją do domów, gdzie są naprawdę  niezastąpieni!

Tekst i zdjęcia
Barbara Iwanik
młodszy asystent na oddziale chemioterapii

GdL 1_2018