Nasz jubileusz

Pożar uczuć w Marysieńce

@Curcuma_Zedoaria

Redaktor Rogaś przetarł zlepione snem oczęta. Za oknem rozpoczynał się kolejny dzień jedynej słusznej historii. Radosne słonko dumnie przyświecało zwykłej krzątaninie. Klaksony aut i ludzkie głosy, dźwięki piosenek, trzaskanie drzwi windy, brzęk tłuczonego szkła i sapanie śmieciarki, wszystko to nastrajało tak słodko. Przez opuszczone rolety poranna poświata dyskretnie łaskotała Rogasiowe oblicze.

Hej, hej, pomyślał szczęśliwy. Znowu kolejny, śliczny dzień. Co by tu robić?

Najlepiej nie wstawaj, zaburczała kołdra. E tam, co mu będziesz zabraniać, facet jest wolny, na urlopie, niech robi, co chce. Pokój dojrzewał, zrzucając resztki snu.

Dyżurny karaluch syty i dumny wodził okiem po włościach. Los mu dogodził, nie mógł narzekać. Jednak miejsce narodzin określa byt...

Hotel powoli budził się do życia. Nozdrza Rogasia drażnił boski zapach przypalonej jajecznicy na szynce. Nie, na boczku. Na szynce, upierał się Rogasiowy zmysł węchu. Na boczku, burczał pusty brzuch. Ech, sam pójdę sprawdzić, pomyślał Rogaś. Zwlókł się z pościeli i podreptał do łazienki. Z kranu z zimną wodą poleciała zimna. O cholera, zdziwił się. To było nieoczekiwane. Czmychnęły resztki snu. Preludium dnia – piękna chwila między ustami a brzegiem pucharu. Chwilo, trwaj. Kochał ten stan przymglonej świadomości, gdy do mózgu docierają wybrane, przyjemne bodźce, a rozespane myśli z trudem składają się w całość. Ale cóż. Czas przyspieszyć.

Wskoczył w ancug, nasunął kapcie i zjechał do jadalni. Lekkim krokiem płynął między stolikami. Goście hotelowi patrzyli na niego przyjaźnie. Wyłapywał zachwycone spojrzenia kobiet. Sprawiały mu niemal fizyczną rozkosz.

Tak, był w formie. Był boski, gibki, piękny i inteligentny. Ze wszech miar pożądany. Oślepiał bielą uśmiechu. Zniewalał niebieskim spojrzeniem. W szklanym atelier hotelowego lobby czuł się jak prawdziwa złota rybka.

Najważniejsze to mieć pomysł na siebie, a on miał! Wiedział, jak się sprzedać i nie stracić. Wiedział, że najważniejsze to ufać. Dlatego już dawno zaufał sobie. To był najlepszy krok w przyszłość i najlepsza inwestycja.

Głęboka wiara dawała Rogasiowi siłę. Zauważył, że z jego pewności czerpią inni. A zwłaszcza inne. Dążyły do niego, gdziekolwiek się pokazał. Przeciskały przez tłum gapiów lub wielbicieli. Wypełniały hotelowe korytarze. Wieńcem otaczały jego auto na parkingu. Wodziły za nim rozkochanym spojrzeniem. Skracały suknie i pogłębiały dekolty. Odchylały smukłe szyje, prosząc: Ach, ujrzyj mnie, dotknij, wyróżnij... Wybierz... Wybierz... Wybierz właśnie mnie... – mknęło za nim nieme zaklęcie.

A on patrzył uważnie, karmiąc się radosnym oczekiwaniem. Wsłuchiwał się w siebie, czekając na znak... Był wolny. Bez zobowiązań. Życie nie miało ograniczeń.

Z apetytem pochłaniał śniadanie. Nie odmawiał sobie niczego, a nadal zachwycał chłopięcą sylwetką. Nawet sztućce w jego dłoni wyglądały na szczęśliwe...

Niesamowite, pomyślał.

Rogaś właściwie przyjechał tutaj świętować. Przywiózł miastu najcenniejszy dar – siebie. Wprost z Paryża, gdzie przebywał na Światowym Kongresie Praw Pacjenta prowadzonym przez polskie NFZ. On, światowa gwiazda dziennikarstwa medycznego, przyjechał na uroczystość dwulecia miesięcznika „Modne Diagnozy”. Małe nic nie znaczące środowiskowe pisemko w dwa lata urosło do rangi znaczącego opiniotwórczego miesięcznika.

Wiedział i ostrzegał: Nie zakładajcie tylu podsłuchów, zwolnijcie połowę szpiegów pod przykryciem. Wasze nakłady na monitoring tej gazety uczynią z niej najważniejsze pismo branżowe w kraju! Ale nikt nie chciał go słuchać. Aż spełniło się proroctwo.

Obchody rocznicy naszego niezależnego pisma „Modne Diagnozy” – pisano w zaproszeniu – uświetnione obecnością Pańskiej znakomitej osoby, z pewnością na długo pozostaną w pamięci wszystkich gości i czytelników.”

Kierownictwo stacji telewizyjnej To-Nie-Ten uparło się, żeby go wysłać. Słuchajcie, Rogaś, mówił naczelny, popatrzycie, posłuchacie, ponotujecie co, gdzie, kto z kim i za ile. Władza jest zainteresowana. A potem jak zwykle będzie z tego znakomity reportaż.

Rogas referat miniDziennikarstwo to misja. Nie ma co kręcić nosem. Droga do świetności wiedzie przez pracę. A on był Judymem klawiatury. No to wrzucił parę łachów do wozu i jest...

Rozważania Rogasia przerwała jakaś kobieta.

– Przepraszam, szanowny, chciałam się przedstawić. Redaktor naczelna jestem.

Z podekscytowania zadrżały mu nogi, a ślina zaschła w ustach. Jej czarna obcisła suknia, nienagannie rozkrojona wzdłuż uda, pieściła ciało i umysł. Głęboki dekolt zapraszał. Wężowym ruchem ściągnęła czarne rękawiczki i usiadła przy stoliku.

Nagle zrobiło się gorąco. W szklanym holu zabrakło powietrza. Wentylatory zastygły w pół śmigła. Stolik podskoczył i wydawszy ciche westchnienie, zapadł się w sobie. W głębokiej ciszy zawisło milczenie pozostałych kobiet...

– Madame – westchnął Rogaś. – Bardzo mi miło panią poznać.

Zza ramienia naczelnej wysunął się zatroskany mężczyzna ze srebrną tacą, na której leżały cztery skręty*.

– Zapalimy? – zapytał.

– To sekretarz redakcji – wyjaśniła naczelna. – Oboje będziemy dbać o pana potrzeby, redaktorze. Impreza zaczyna się obiadem. Następnie przechodzimy do sali wykładowej, gdzie będziemy słuchać pana, redaktorze i znamienitych gości. A wieczorem bal, wielki bal lekarza. Aż do rana... Proszę zbierać siły – szepnęła mu do ucha, wstając od stolika.

I stali tak zastygli, sekretarz i redaktor, śledząc wzrokiem oddalającą się naczelną... Perfekcyjna, pomyślał. Sięgnął po skręta.

Ach, jakie to niespodzianki na człowieka czyhają. Nie, nie żałował, że tu przyjechał.

Na obiad zjadł mało co, chcąc uniknąć wzdęć. Wbił się w garnitur, zawiązał jedwabny fular i ruszył w nieznane.

 W pustym holu nieopodal sali konferencyjnej na zapomnianym krześle siedziała drobna blondynka. Spokojna, o dyskretnej, nierzucającej się w oczy urodzie, patrzyła smutno na ściany hotelu, którego gwiazdą i ozdobą tak niedawno była. No cóż, łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a jeszcze tak całkiem, całkiem, całkiem niedawno… westchnęła.

 Na sali konferencyjnej panował mrok i cisza wałkowana jednostajnym terkotem wentylatorów. Kryształowe żyrandole siały dyskretne blaski. Wykładzina tłumiła kroki spóźnionych słuchaczy. Redaktor Rogaś zajął miejsce pośrodku stołu konferencyjnego. Setki utkwionych w nim rozkochanych kobiecych oczu dodawało mu odwagi i dowcipu. Obok usiadła naczelna. Zamieniła poranną czarną suknię na gustowny kostium Chanel ze słomkowym kapeluszem i torebką z krokodylej skóry. Szyję spowijał pereł blask. Jej perfuma mąciła mu mózg.

Taka feta, dwulecie znakomitej gazety, cała władza w rękach tej kobiety. Patrzył z podziwem.

Do sali wkroczyła wysoka blondynka od stóp do głów spowita w klejnoty, dzierżąc w ręku jajo Faberge. Tuż za nią postawny mężczyzna z rozgorączkowanym obliczem, bezustannie kichający, spowity w obłok chusteczek. Dalej jakaś baba z kijem od miotły, ukryta za pękiem smyczowanych kotów. Rogaś ze zdziwieniem zauważył, że prawie każda osoba dzierży na kolanach kota... Straszna myśl przecięła głowę: weterynarze!

– Witam na uroczystych obchodach dwulecia „Diagnoz Modnych” – zagaiła redaktor naczelna.

Odetchnął... Ci ludzie mieli po prostu kota... niektórzy nawet kilka. Gdzieniegdzie salę rozświetlały uśmiechnięte psie pyski, pozostając jednak w istotnej mniejszości. Jego uwagę na chwilę przykuł zgrabny prowincjonalny koń. Spod łokcia doszło go gruchanie świnek morskich. Hotelowy karaluch znowu wybałuszał gały. W akwarium pływały tłuste ryby pod krawatem. W półmroku sali wszystko zdawało się lekko lewitować. Chwilo, trwaj, westchnął Rogaś.

Naczelna wyłuszczyła tezy. Zaproszeni goście wygłosili referaty, rzutnik spocony z nadmiaru pracy wypluwał kolejne kolorowe słupki. Goście i ich zwierzęta powoli zapadali w sen...

– I to by było na tyle – podsumowała naczelna. – Zapraszam państwa na bal. Redaktorze, proszę.

poxcalunek mini

Pociągnęła go za sobą i jednym szusem wskoczyli na stół. Przywarli do siebie z prasową namiętnością. Spod butów poleciały złote skry. Cięli hołubce, wzniecając płomienie. Nikt nie był w stanie cenzurować tego niezwykłego zjawiska. Ogień rozprzestrzeniał się po sali, ogarniając ludzi i zwierzęta. Korowód płynął nad miastem.

Hotel Marysieńka płonął w pożarze namiętności.

Curcuma zedoaria - Köhler–s Medizinal-Pflanzen-048.jpghttps://en.wikipedia.org/wiki/Curcuma_zedoaria

@Curcuma_Zedoaria
psychiatra