Świat się zmienia, pisz wspomnienia: Czas pokoju czy niepokoju?

Alicja Barwicka

Kiedy kończy się jakaś wojna, wszyscy, którym udało się ją przeżyć, cieszą się każdą chwilą bez strzałów, tortur, ucieczek, ukrywania się i późniejszej tułaczki. Wczesny czas powojenny charakteryzuje się zazwyczaj pewnym rodzajem euforii, kiedy wszystkich, niezależnie od zakresu wojennych okaleczeń cechuje przekonanie, że zło właśnie bezpowrotnie przeminęło, a teraz nadejdzie czas pełen pokoju i sprawiedliwości. Pojawia się nadzieja na szybką odbudowę nie tylko zniszczeń kraju, ale i na odtworzenie wcześniejszych więzi międzyludzkich.

Zaczynają się intensywne poszukiwania osób, które w wojennej zawierusze gdzieś poginęły, rodziny uruchamiają wszelkie możliwe kontakty, by się odnaleźć i razem budować nową rzeczywistość. To czas wielkiego optymizmu, czas, w którym można wiele zdziałać, czas, który jednak nie może trwać zbyt długo (optymizm zwykle nie trwa wiecznie), trzeba go więc maksymalnie wykorzystać. Ludzie w tym okresie są otwarci, nieraz naiwni, bo bardzo chcą wierzyć w lepsze jutro…

1 Po powrocie do domu Antoni nadal czul sie przede wszyskim wojskowym kopia Niestandardowy

1. Po powrocie do domu Antoni nadal czuł się przede wszystkim wojskowym

Czy to na pewno koniec wojny?

Dla rodziny Marty i Antoniego II wojna światowa skończyła się nieco później niż podaje to oficjalna data, bo ze świętowaniem czekano na powrót ze Szwecji męża i ojca (fot. 1). Dla 45-letniej Marty i jej pięciu córek, z których najmłodsza nie miała jeszcze 6 lat, koniec wojny przeżywany w bydgoskim domu wbrew pozorom wcale nie był radosny. Wycofujące się wojska niemieckie niszczyły wszystko, co jeszcze zostało do zniszczenia. Naloty i bombardowania powtarzały się bardzo często, zwłaszcza wieczorami i nocą. Najmłodsze dziewczynki bardzo się bały. Do dziś wspominają niezrozumiałe dla nich wówczas sytuacje, kiedy to mimo ciepłych wieczorów mama ubierała je w kilka warstw odzieży i zamiast śpiące położyć do łóżek, siedziała z nimi na zewnątrz domu, obawiając się następstw bombardowania ich domostwa. Tak u Marty, jak i w pozostałych rodzinach jej sióstr panowała bieda i pewnie byłoby jeszcze trudniej, gdyby nie wzajemna pomoc. Kolejny raz w historii tej silnej siłą kobiet rodzinie sprawdziła się wzajemna rodzinna solidarność. Każda z sióstr (a wszystkie przeżyły wojnę) wiedziała, że może liczyć na pomoc pozostałych, ale też każda czuła się odpowiedzialna za ich los. Gdyby nie siostrzane więzi, w szczególności nieocenione wsparcie najstarszej z sióstr, Lodzi, Marta ze swoimi pięcioma córkami mogłaby nie przetrwać najtrudniejszych dni.

3a Gosia Halinka i Joasia powojenne uczennice500

2. Gosia, Halinka i Joasia – powojenne uczennice

halinka basia jadzia660

Na początek – edukacja

Kiedy tylko uruchomiono możliwość powojennej edukacji, najmłodsze dziewczynki poszły do szkoły, każda stosownie do wieku. Gosia i Joasia dopiero rozpoczęły naukę (fot. 2), Halinka po swoich traumatycznych doświadczeniach ze szkoły niemieckiej mogła już przeskoczyć pierwsze klasy, była znacznie lepiej wyedukowana od swoich rówieśników, znała też doskonale (jak na jedenastolatkę) język niemiecki. Od razu wstąpiła do harcerstwa (fot. 3) i starała się wzorowo wypełniać zasady złożonego ślubowania. O ile dla najmłodszych sprawa była oczywista i rozpoczęły naukę w klasach z rówieśnikami, to już dla Basi i Jadzi, które swoją edukację w przedwojennej szkole powszechnej zakończyły wakacjami przed wybuchem wojny, sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. W 1932 roku wprowadzono reformę szkolnictwa, która ujednolicała system szkolny w całej Rzeczypospolitej i wiązała szkolnictwo średnie z powszechnym oraz tworzyła ramy prawne szkolnictwa zawodowego. Według nowych zasad wprowadzono na terenach Polski funkcjonowanie 7-letnich szkół powszechnych, przy czym po ukończeniu szóstej klasy uczeń mógł już próbować dostać się do 4-letniego gimnazjum ogólnokształcącego, a następnie do 2-letniego liceum. Mógł też wybrać drogę 4-letnich gimnazjów zawodowych i 3-letnich liceów zawodowych. Jednocześnie kończąc gimnazjum ogólnokształcące, można było kontynuować naukę w liceum zawodowym. Tym samym zrównano wykształcenie zawodowe z wykształceniem ogólnym oraz stworzono system, w którym łatwiej było dostosować ścieżkę edukacji do potrzeb ucznia.

Niestety wszystko się zmieniło po 1 września 1939 roku, kiedy to dokumentem z 15 maja 1940 roku autorstwa Heinricha Himmlera ustalono, że na terenach okupowanej przez Niemców Polski pozostały jedynie czteroklasowe, niemieckojęzyczne szkoły powszechne, których program nauczania w wymiarze 2 godzin lekcyjnych dziennie obejmował jedynie dzieci w wieku 9-12 lat.

Najstarsze córki Marty i Antoniego bardzo chciały się kształcić, ale trzeba też było pracować, by podreperować rodzinny budżet (fot. 4 i 5). W ciągu pierwszych powojennych miesięcy zatrudniały się w różnych miejscach (Basia np. w przedsiębiorstwie dystrybucji drewna) jako sekretarki. Chociaż wyniszczony wojną kraj bardzo potrzebował wykształconych kadr, to odbudowa systemu edukacji na szczeblu ponadpodstawowym była wielkim wyzwaniem głównie z powodu braku kadry nauczycielskiej. Ostatecznie obie siostry (nie zaniedbując równocześnie prac zarobkowych) rozpoczęły naukę w bydgoskiej Szkole Dramatycznej, ponieważ obie (może wzorem niespełnionych marzeń swojej cioci Heleny Oczkiewiczówny) postanowiły, że zostaną aktorkami. Szkoła miała bardzo ambitny program obejmujący między innymi historię literatury, historię dramatu, zagadnienia dotyczące kostiumologii i charakteryzacji, naukę dykcji i deklamacji czy podstawy gry aktorskiej, a wykładowcami byli znakomici aktorzy, reżyserzy i krytycy literaccy z profesorem Adamem Grzymałą-Siedleckim na czele, wykładowcą analizy tekstu (fot. 6). Ten uznany krytyk literacki i teatralny, tłumacz, prozaik i reżyser prowadził placówkę do 1948 roku, kiedy to decyzją ówczesnych władz została zlikwidowana w wyniku wdrożenia zasady centralizmu polityki kulturalnej państwa. Przygotowując się do wymarzonego zawodu, obie siostry starały się równocześnie o przyjęcie do szkoły o profilu ogólnokształcącym, która pozwoliłaby im na uzupełnienie edukacji ogólnej. Problem w tym, że takie szkoły dopiero się tworzyły, więc nie bardzo można się było do nich dostać. Los chciał jednak inaczej, do historii rodziny wkroczyła siła mediów, a Basia i Jadzia aktorkami ostatecznie nie zostały.

6 Bydgoska Szkola Dramatyczna pamiatkowe tableau z okazji 50 lecia pracy literackiej profesora Adama Grzymaly Siedleckiego. Basia gorny rzad druga od lewej Jadzia drugi rzad od dolu druga od lewej kopia 1000

6. Bydgoska Szkoła Dramatyczna. Pamiątkowe tableau z okazji 50-lecia pracy literackiej profesora Adama Grzymały-Siedleckiego. W górnym rzędzie Basia, w drugim rzędzie od dołu Jadzia

Ponadczasowa siła mediów

Podczas niemieckiej okupacji bydgoski dom, jak wiele innych polskich domów, był nachodzony przez ludzi okupanta, którzy pod rozmaitymi pretekstami rodzinny dobytek plądrowali. W domu Marty takie wizyty zmierzające do ustalenia miejsca pobytu ukrywającego się Antoniego nie były rzadkością. Miejsce pobytu męża znała jedynie żona, nie można więc było pozyskać tych informacji od dzieci. Z kolei wiadomo też było, że mimo aresztowania i dziewięciomiesięcznego uwięzienia Marty w 1942 roku nie udało się tej lokalizacji ustalić. Ponawiano więc próby, by może jakiś przypadek pozwolił aresztować uciekiniera. Podczas takich „wizyt” z domu ubywały kolejne cenne przedmioty. Jedna z nich miała szczególnie negatywne następstwa, bo rodzinie zarekwirowano radio. To był jedyny odbiornik wśród okolicznych domów, pozwalał nie tylko na kontakt (co prawda ograniczony, ale jednak) ze światem, ale też zapewniał drobne dostawy żywności od wdzięcznych, ale równocześnie głodnych wieści sąsiadów. Brak radia odczuwano bardzo boleśnie i Marta nie mogła się z tą stratą pogodzić.

7 8 basia marta660

W 1946 roku dzięki wstawiennictwu profesora Grzymały-Siedleckiego, który swojej pilnej uczennicy postanowił ułatwić pogodzenie nauki z pracą zarobkową, Basia otrzymała pracę w charakterze telefonistki w przedsiębiorstwie Polskie Radio. Ambitnie podchodziła do swoich zadań, ceniono ją i w nagrodę za swoją pracę po pewnym czasie otrzymała odbiornik radiowy! To był absolutny przełom, bo od tej chwili Marta codziennie słuchała aktualnych wiadomości ze szczególnym uwzględnieniem ogłoszeń o naborze do szkół, organizacji rozmaitych kursów i wszelkich form szkoleń pozwalających na kontynuację edukacji jej najstarszych córek. Dzięki temu siostry podejmowały dalsze próby pokonywania kolejnych szczebli wykształcenia. I tak siłą przekazu radiowego ukazało się ogłoszenie o naborze na kurs pedagogiczny organizowany w Zakopanem, gdzie można też było uzupełnić wykształcenie ogólne na poziomie liceum. Takim zrządzeniem losu Basia trafiła do willi „Przystań” przy Drodze do Białego, gdzie nie tylko rozpoczęła ostateczną edukację zawodową (zakończoną po latach studiami polonistycznymi), ale też poznała swojego przyszłego męża (fot. 7). Wartością dodaną w tej historii była pamiętna wizyta w Zakopanem Jadzi i Marty. Siostry mogły po dłuższej przerwie nacieszyć się swoim towarzystwem, natomiast Marta nie tylko odwiedziła córkę i przyszłego zięcia, ale mogła w końcu spełnić swoje marzenie zobaczenia pierwszy raz w życiu polskich Tatr (fot. 8).

Nowy zawód, nowy adres

Kiedy w grudniu 1946 roku wrócił do domu Antoni, gdy odnalazły się jego siostry Tekla i Tereska, a także rodzina brata Stanisława zakatowanego w obozie Mathaussen-Gusen, rodzina Kowalskich poczuła się ponownie całością (fot. 9).

2. Trzy najmlodsze siostry z rodzicami 1947 660

9. Trzy najmłodsze siostry z rodzicami, 1947 r.

Za naukę wziął się również Antoni. Co prawda zaraz po powrocie do domu próbował utrzymać rodzinę, podejmując się różnych zajęć, ale nigdy nie były to profesje dające gwarancję dłuższego zatrudnienia. Szybko się też przekonał, że jego dotychczasowe dyplomy i przebyty szlak powstańczo-wojenny nie są w nowej rzeczywistości szczególnie dobrze oceniane, więc skorzystał z możliwości, jakie dawała Polska Ludowa i ukończył w Szczecinie kurs felczera weterynarii. Miał nowy zawód i mógł z nim wiązać nadzieję na finansową stabilizację. Oczywiście ten nowy zawód wiązał się z koniecznością opuszczenia Bydgoszczy. Chociaż dziewczynki protestowały, to ostatecznie kolejna przeprowadzka nie była szczególnie uciążliwa dla rodziny, która od lat dwudziestych, kiedy o miejscu zamieszkania decydował garnizon Antoniego, przeprowadzała się już kilkanaście razy.

Lata tłuste…

I znowu, jak przed wojną, Marta i Antoni zaczęli często zmieniać adresy, zależnie od potrzeb, tym razem związanych z obowiązkami zawodowymi Antoniego (fot. 10). Poruszano się w niewielkim obszarze administracyjnym bogatym w małe miasteczka i wsie oraz w przedwojenne wielkie majątki ziemskie, gdzie obecnie tworzono wielkoobszarowe państwowe gospodarstwa rolne. Szczególnie miło zapamiętano pobyty w Jęcznikach, a potem w Leszczenicy, gdzie Antoni pracował jako weterynarz i administrator. To był czas w miarę dostatniego życia, kiedy sami nie cierpieli głodu i mogli pomagać dalszej rodzinie.

10 11 antoni i in660

12W drugim rzedzie od lewej siedza Basia ciotka Janicka Antoni i Marta. W pierwszym Joasia Halinka i Gosia660

12. W drugim rzędzie od lewej siedzą: Basia, ciotka Janicka, Antoni i Marta. W pierwszym – Joasia, Halinka i Gosia

Prawdopodobnie wtedy poznano Zofię Janicką (fot. 11 i 12). To szczególnie piękna postać w dziejach tej rodziny, bo chociaż do niej nie należała, stała się na długie lata jej dobrym duchem, przyjacielem i opiekunem. Przyjacielskie kontakty z „ciotką Janicką” do końca jej życia utrzymywały jeszcze dzieci i wnuki Marty i Antoniego. W tym czasie przyjaźnili się również z sołtysem sąsiedniej wsi Kiełpino, gdzie Marta na okres około dwóch lat wróciła do swojego przedwojennego zawodu nauczycielki. Niestety ten etap tak pięknie wspominany szybko minął. Odbierając poród krowy Antoni zaraził się brucelozą. Choroba szybko postępowała i poczyniła tak duże szkody, że w wieku niespełna 60 lat nie mógł już wykonywać swojego zawodu, stał się rencistą i wraz z rodziną musiał opuścić przyjazną Leszczenicę.

Lata chude

Tłuste lata minęły i rodzina przeniosła się do Człuchowa, gdzie warunki zdecydowanie się pogorszyły i gdzie często cierpiała niedostatek. Rencista wraz z żoną mając na utrzymaniu trzy dziewczynki w wieku szkolnym, wynajął w pobliżu kina kiosk i na zmianę z Martą pracowali w nim, aby dorobić do skromnej renty, a dwie najmłodsze dziewczynki pod kinem sprzedawały przechodniom zapałki. Obie najstarsze córki nie obciążały już rodziny, bo założyły swoje. Jadzia po wyjściu za mąż (fot. 13) ponownie zamieszkała w Bydgoszczy (tam też przyszły na świat jej dwie córki), gdzie parter piętrowej willi teściowie oddali młodej rodzinie, natomiast Basia wraz z mężem (fot. 14) podjęli pracę w człuchowskiej szkole. Tu urodziła się też trójka ich dzieci. Najmłodsze córki Marty i Antoniego rosły, kontynuowały naukę i... tęskniły do Bydgoszczy. Tymczasem jednak ich adresem pozostawał Człuchów.

13 14 jadziaiin660

#

Ponieważ marzenia nieraz się spełniają, to ostatecznie przynajmniej część rodziny do Bydgoszczy wróciła. Gosia, która po zakończeniu edukacji została nauczycielką, szukała pracy jeśli nie w samym mieście, to przynajmniej w jego okolicy. Ostatecznie znalazła ją w pobliskim Łąsku Wielkim i zabrała tam swoich rodziców. Po czterech latach ustawicznych poszukiwań możliwości powrotu do miasta Antoni znalazł ofertę kupna domku na przedmieściach Bydgoszczy (w Fordonie) i w ten sposób w końcu do ukochanego miasta wrócili. Mieszkała tam już przecież Jadzia z rodziną, Joasia kończyła naukę w szkole pielęgniarskiej, więc oczekiwano, że także dotrze do miasta swojego urodzenia. Rodzina rozpoczęła kolejny etap życia w powojennej Polsce. Jej dalsze losy spróbuję opowiedzieć za jakiś czas…

Alicja Barwicka
okulistka

wnuczka Marty i Antoniego

Fotografie z archiwum rodzinnego autorki

GdL 11_2020