Młody lekarzu, nie rezygnuj z marzeń!

Przemyślenia rezydentki

Barbara Iwanik

Znów dziś myślałem o emigracji / To jest melodia mojej generacji... – te słowa piosenki zespołu T.Love podśpiewują dziś w dyżurkach młodzi lekarze, a wielu z nich faktycznie decyduje się na wyjazd. Już prawie 8% polskich lekarzy odebrało w izbach lekarskich dokument umożliwiający uznanie kwalifikacji zawodowych na terenie Unii Europejskiej. Co sprawia, że tak chętnie wyjeżdżają z kraju?

Mam poczucie, że główną przyczyną są kwestie ekonomiczne. Pensje rezydentów nie drgnęły od 2007 roku i stanowią zaledwie 70% średniej krajowej. Obecnie za godzinę, w zależności od stażu pracy, lekarz rezydent zarabia 13,5…15 zł netto. Z takich pieniędzy trudno wyżyć, a rezydentura ciągnie się latami. Przeciętnie dopiero w wieku 37 lat uzyskuje się tytuł specjalisty. Trudno utrzymać rodzinę za rezydencką pensję, dlatego wielu młodych lekarzy pracuje ponad siły, decydując się na liczne dyżury. Rekordziści potrafią przepracować ponad 300 godzin miesięcznie. Ciągła gonitwa z jednej pracy do drugiej (a z drugiej do trzeciej, a z trzeciej...) odbija się negatywnie na zdrowiu lekarzy, relacjach rodzinnych oraz bezpieczeństwie pacjentów. Przemęczony lekarz nie ma czasu na samokształcenie i regenerację.

hulajnogaDSC 8811300

Społeczeństwo wciąż bezlitośnie cedzi przez zęby: Pokaż, lekarzu, co masz w garażu, podczas gdy wielu młodych lekarzy o garażu może tylko pomarzyć (sama o nim marzę, gdy z wielką torbą wracam komunikacją miejską po pracy do domu). Pensja rezydenta nie wystarcza nawet na wynajęcie mieszkania.

Problemem są również drogie kursy i szkolenia. Lekarze w trakcie specjalizacji odbywają obowiązkowe szkolenia poza miejscem zamieszkania, a pracodawcy nie wypłacają im z tego tytuł diet ani delegacji. Osobiście wydałam połowę pensji, by uczestniczyć w obowiązkowym, pięciodniowym kursie z medycyny paliatywnej. Musiałam opłacić nocleg, dojazd i wyżywienie. W zaawansowanej ciąży spałam w hotelu robotniczym i dostawałam migreny od hałasów za ścianą. Nie stać mnie było na lepsze warunki. O kursach nadobowiązkowych wielu lekarzy może tylko pomarzyć. Weekendowy kurs może kosztować nawet 2000 zł. Sama zrezygnowałam w tym roku z udziału w interesującej mnie konferencji ze względu na koszty. Stracą na tym pacjenci. Czy to nie jest absurdalne? Nie dziwię się kolegom, że wyjeżdżają, by móc żyć i kształcić się, pracując na jednym etacie.

Jednak pieniądze to nie wszystko. Młodzi lekarze bardzo narzekają na jakość szkolenia specjalizacyjnego – na niską wartość merytoryczną obowiązkowych kursów oraz trudność w realizacji staży kierunkowych. Przy brakach kadrowych na oddziale macierzystym bardzo trudno uzyskać pozwolenie ordynatora na realizowanie staży kierunkowych na innych oddziałach. W praktyce często wygląda to tak, że gdy żądny wiedzy ogólnomedycznej rezydent kardiologii w końcu wyrwie się na staż na oddziale gastroenterologii, ordynator-kardiolog już drugiego dnia dzwoni z prośbą o powrót na kardiologię, co z kolei złości ordynatora-gastroenterologa, który nie zdążył nacieszyć się nową parą rąk do pracy. Rezydent jest w tym bałaganie zdezorientowany. Z jednej strony chce zrealizować ministerialny program specjalizacji, wykonać obowiązkowe procedury, wszechstronnie się wyszkolić, a z drugiej – nie podpaść szefowi i dokończyć specjalizację. Wielu lekarzy skarży się również na trudną relację z kierownikiem specjalizacji.

Większość rezydentów chciałaby, aby doświadczeni fachowcy dostawali wynagrodzenie za szkolenie przyszłych specjalistów. Obecnie opiekunowie specjalizacji wykonują pracę charytatywną na rzecz przyszłości medycyny i chwała im za to. Niestety, tych, którzy mają zapał dydaktyczny, jest co raz mniej... 

Koleżanka, która po przepracowaniu w polskiej przychodni kilku miesięcy czym prędzej wyjechała do Niemiec, napisała do mnie ostatnio: Trzymam kciuki za poprawę losu młodych lekarzy. U mnie ok: w końcu dobrze zarabiam, szpital ładny, czysty, z szefem da się żyć, ale najdziwniejsze jest to, że od pół roku nigdzie nie musiałam napisać peselu, nazwiska i adresu pacjenta. To faktycznie przedziwne.

Barbara Iwanik
młodszy asystent na oddziale chemioterapii

Fot. Katarzyna Kowalska

GdL 8_2016